wtorek, 29 lipca 2014

Kosmetyczne Skarby : Bronzery i rozświetlacze

Kosmetyczne Skarby : bronzery, rozświetlacze.
Moja kolekcja bronzerów i rozświetlaczy nie jest aż tak duża, jak róży, ale także warta obejrzenia.

Bronzery mam tylko dwa i dobrze mi z tym, nie używam ich codziennie, bo mi się nie chce, podobnie jak rozświetlaczy. Dzięki temu, może aż tak was nie zanudzę i szybko nam pójdzie ;)

  • Rimmel – Match Perfection – bronzer – 002 Medium – albo ja nie umiem się nim posługiwac, albo go naprawdę nie widać na twarzy. Muszę dużo i mocno machać pędzlem, żeby coś tam było, a nie wydaje mi się żeby moja twarz była przez to wyszczuplona. Używam, ale nie przepadam i specjalnie nie polecam
  • essence – Beach Cruisers – bronzing powder – 01 Life is a beach – bronzer połączony z rozświetlaczem, przez co trochę ciężko się go używa. Mam w planie najpierw zużyć palemkę-rozświetlacz, a potem dobiorę się do bronzera, bo używanie go skrawkiem pędzle jest odrobinę męczące, a ja nie lubię błyszczącego efektu. Ale za to ma piękny kokosowy zapach, otwieram to opakowanie tylko, żeby powąchać ;)
Jak widać rozświetlaczy jest już trochę więcej, ale i tak jak na mnie niewiele ;)
Ale na rozświetlaczach się nie znam, opiszę wam je więc tylko z grubsza ;)
  • essence – Circus Circus – highliter powder – 01 It's Magic – mój ulubiony rozświetlacz, złoty, daje fajny efekt tafli wody
  • Rival de Loop – Magic Glitter Stick – Golden Shine – staruszek, kupiony kiedyś w niemieckim Rossmannie. Tyle go tam jest, że starczy jeszcze na lata, wstyd się przyznać, pewnie powinnam go już wyrzucić, ale lubię go, a uczulenia jeszcze żadnego (tfu, tfu) nie mam więc nadal będzie w mojej kolekcji
  • essence – Love letters – highliter powder – 01 Love poem – z wszystkich jakie widziałam chyba najmniej udany. Słabo go widać na twarzy, nie ma dużego rozświetlenia. Używam sporadycznie
  • Rimmel – Body glitter - 002 – dość ciekawy, mieszam z różnymi różami, głównie na imprezy, wieczorne wyjścia
  • essence – Beauty Beats – shimmer powder – 01 Swaaaag! - bardzo ładny, zimny efekt, idealny na zimę czy wczesną wiosnę, najlepiej spisuje się na kościach obojczyka czy nosie
Może macie któryś z nich ? :)

Trzymajcie się, 
Pozdrawiam W. :*

niedziela, 27 lipca 2014

Testing : TBS masło do ciała Wild Argan Oil

Jakiś czas temu na swoim fan page'u TBS znowu wypuściła akcję testowania masełek do ciała. Znowu, bo dzieje się tak chyba za każdym razem jak wypuszczają nową serię. Dla mnie to zarówno pierwsza wygrana w takiej akcji, jak i właściwie pierwsze osobiste masełko od The Body Shop.


Co tu dużo mówić, dla osób które zetknęły się chociaż raz w swoim życiu z masłami TBS nie muszę nic tłumaczyć (no, chyba że należycie do tych osób, które nie są w nich zakochane, rozumiem:)).
Cieszę się, że znalazłam się wreszcie w gronie szczęściarzy, którzy jako pierwsi w Polsce mogli wypróbować to cudo.


Opakowanie tradycyjne, skromne, ale ładne, plastikowe. Niewielkie, ale zawiera wszystko czego trzeba. Dodatkowo, co mnie urzekło to szata graficzna oraz połączenie beżu i błękitu - boskie, nieprawdaż ?


Konsystencja typowa dla maseł (nawet kolor taki ma, ha) - zbita, twarda. Rozgrzewa się pod wpływem ciepła naszych palców, dzięki czemu nie trzeba go wiele. Ekspresowo się wchłania, czyniąc ciało niesamowicie miękkim i gładkim.


A teraz najważniejsze ! (OK, może nie najważniejsze, ale najbardziej mnie urzekło) - zapach !
Cudowny, elegancki, zniewalający. Bardzo intensywny. Ciągle przy mnie jest, ciągle odkręcam, ciągle wącham. Zapach totalnie mój - ciężki, kobiecy, słodki.


Bez makijażu wygląda jak hot piętnastka, like it !

Ale podoba mi się nie tylko jego zapach, ale i działanie. Stopy, łokcie, dłonie - wszystko miękkie i nawilżone. Podkrada mi go nawet mój TŻ, a od kosmetyków on stroni, więc to dobra recenzja dla tego masełka. Szybko się wchłania, nie pozostawia tłustej warstwy, a skórę wygładza natychmiastowo !

Masełko zdążyło już podbić moje serce. Chyba skuszę się na inne produkty z tej serii. W sklepach dostępne od 8 sierpnia, biorę olejki !

Zapraszam was na fan page TBS warto !

Pozdrawiam,
Trzymajcie się W. :*

sobota, 26 lipca 2014

Blog Day 2014 we Wrocławiu !

Blogerzy i Blogerki !
Wystartowała kolejna, czwarta już edycja konkursy Blog Day 2014.
Dla mnie pierwsza - zarówno jako blogerki, jak i zwykłej czytelniczki. Nigdy nie uczestniczyłam w takim wydarzeniu, jestem niesamowicie podniecona, nie wiem jak będzie, ale mam nadzieję, że będzie super !
Pragnę zaznaczyć, że oczywiście nie liczę, absolutnie (!), na wygraną. Będzie tyle niesamowitych ludzi ! Oddanych, pełnych pasji. Po to właśnie idę, chcę ich poznać. Chcę poznać was wszystkich ;)

Prowadzisz bloga, chcesz zmierzyć się z innymi blogerami i umocnić swoją pozycję w blogosferze? Zgłoś się do udziału w konkursie Blog Day 2014! 
Blog Day to inicjatywa, która już na dobre zagościła w harmonogramie Pasażu Grunwaldzkiego. Organizowany od czterech lat konkurs integruje dolnośląskich blogerów, gwarantuje świetną zabawę – oczywiście podszytą odrobiną zdrowej rywalizacji, a wszystkim internautom pozwala zapoznać się z blogami o najróżniejszej tematyce. Konkurs nawiązuje do idei przyświecającej Międzynarodowemu Dniowi Blogera – polecaniu sobie nawzajem godnych uwagi blogów.
Kto może zgłosić się do udziału w konkursie?
Blogerzy z Dolnego Śląska.

Jeżeli macie bloga, zgłoście się i wy - zapisy drogą mailową trwają do 5 sierpnia. Jeżeli nie - także serdecznie, w imieniu organizatorów, zapraszam do Pasażu Grunwaldzkiego 31 sierpnia - poznajmy się !

Tegoroczne kategorie to: RODZINA, MODA I URODA, DOM I WNĘTRZA, LIFESTYLE I PASJE, WROCLOVE.

Skład jury: Grzegorz Chmielowski (Gazeta Wrocławska), Urszula Jagielnicka (http://www.wroclaw.pl/), Łukasz Stępień (http://kryzysowo.pl/) Maria i Jakub Paskowie (http://oczekujac.pl/).

Patroni medialni: Gazeta Wrocławska, Naszemiasto.pl, Radio Wrocław, Radio RAM, Wroclaw.pl.

Ja będę ! Będziecie ?

Pozdrawiam,
Trzymajcie się W. :*

czwartek, 24 lipca 2014

Kosmetyczne Skarby - róże !

Dzisiaj kolejna odsłona kosmetycznych skarbów : dzisiaj na tapetę rzucam róże ! Róże od niedawna to moja wielka miłość, rzadko poruszam się po mieście bez różu na policzkach (chyba, że idę tylko do sklepu, wtedy wcale się nie maluję, bez przesady). Ale kiedyś róż, to była dla mnie, że tak się wyrażę „postać abstrakcyjna”. Mógłby nie istnieć. I to nie tylko na moich policzkach, ale na policzkach większości znanych, czy nieznanych mi osób. A to pewnie dlatego, że widziałam same OKROPNE i oszpecone różem twarze. Pewnie wiecie o czym mówię, pomarańczowa, odcięta od szyi twarz a na niej równo, jak od linijki, nawalone za ciemnego różu. Ludzie wyglądali jak pajace, niezmiernie mnie to śmieszyło. Ale po czasie, jak odkryłam blogi urodowe i kanały na youtube, doceniłam i zrozumiałam jaki cel ma używanie różu na swojej twarzy :) Zaczęłam kupować, zaczęło się niewinnie, pierwszy róż jaki kupiłam to był Wibo z serii z jedwabiem i wit. E. I ten pierwszy róż, tylko jeden, miałam około pół roku. A po pół roku … Zwariowałam, zaczęło się moje maniactwo kosmetyczne – kupowałam każdy róż jaki mi się podobał, chociaż właściwie to nie każdy, ale nie zastanawiałam się za bardzo nad zakupem, i życia sobie teraz bez niego nie wyobrażam.
Czy ten wstęp nie jest odrobinę za długi ? Przejdźmy wreszcie do rzeczy.



Postanowiłam zacząć od róży w kremie/musie, tych mam najmniej i chyba najrzadziej ich używam (hmmm... powinien być tu jeszcze jeden Dream Toch Blush w odcieniu 04 Pink, to jego używam zdecydowanie najczęściej i najchętniej, ale chyba gdzieś mi zginął :( )
  • Maybelline – Dream Touch Blush – 05 Mauve – jak w/w to odcień Pink jest moim ulubionym z tej serii, ale ogólnie te róże to bajka ! Niesamowicie wydajne, satynowe, policzki wyglądają jak u księżniczki ;) Zdecydowanie polecam każdemu, kto chce wypróbowac jakiś róż w kremie. Te lepiej nakładać palcami, idealnie się wtedy wtapiają w cerę, są dyskretne.
  • essence – souffle touch blush – 030 cold wildberry – odcień zimny i ja używam go właśnie głównie zimą, trochę jesienią, chociaż uważam że róże w kremie są idealne na lato. Te znowu lepiej nakładać pędzlem, bo pod palcami lubią się rolować, to po pierwsze, a po drugie, nakładana palcami, właściwie zostają na palcach. Cały pigment wbija się właśnie w palce a nie jak przystało na róż, w policzki.
  • essence – souffle touch blush – 020 frozen strawberry – a to odcień dla mnie typowo wiosenny. Dość intensywny, trzeba z nim uważać, żeby nie przesadzić, ale i tak uważam, że jest świetny.   
Dwa róże z Lovely, kupione oczywiście okazyjnie, ale i bez okazji ceny są świetne i są to róże, które naprawdę mogę polecić początkującym – ze względu na cenę właśnie, bo za niewielkie pieniądze możemy mieć coś naprawdę fajnego, a osoby szukające swojego koloru mogą go znaleźć w szerokiej gamie odcieni.

  • Lovely – natural beauty blusher – mineralny róż do policzków 05 – podobał mi się, jak tylko wszedł do sprzedaży. Ale mój mózg zadziałał wtedy i odradził mi zakup. „Przecież tego zupełnie nie potrzebujesz”, „Racja, mam ich tak wiele” (tak rozmawiam ze swoim mózgiem). Ale, ale, ale chyba spał, bo kupiłam go na -49% w Rossmannie, za jakieś grosze. I nie zawiodłam się ! Róż jest cudowny. Ma świetną pigmentację, słodko wygląda na policzkach, świeżo, dziewczęco. Po prostu cud, miód, orzeszki. Kiedyś być może kupię inny kolor, albo dwa :)
  • Lovely – sunny blusher – mineralny róż do policzków – coral fiesta – przy robieniu zdjęć dowiedziałam się, że to jest róż mineralny, niesamowite :D To róż, który używam głównie, jak idę coś załatwić. Właściwie nie wiem dlaczego, bo szczęścia mi nie przynosi. Ale tą serią uważam, ze też warto się zainteresować. Tak samo jak wyżej – pigmentacja świetna, nie znika z twarzy, utrzymuje się cały dzień.
Róże Bell też byłymi jednymi z moich pierwszych, ale kupowałam je zawsze w Biedronce, już na wyprzedaży, za około 4 zł. Nie żeby nie były warte wyższej ceny, ale po co płacić pełną kwotę, jak można przyoszczędzić :D Niestety nie znam numerów ich odcieni, były chyba na kartoniku, ale na opakowaniu niestety nie ma...

  • Bell – pocket 2 skin – pressed rouge – róż matowy, odrobinę ceglasty, co już dyskwalifikuje go u bladziszków (chyba, że byście nakładały go bardzo ostrożnie, w niewielkiej ilości), dla mnie, jako że mam ciemną karnację (no, może średnią, ale ja jestem za ciemną, taka ciemna masa jestem) jest super. Obecnie nie używam go często, ale jak miałam mniej róży, naprawdę często gościł na mojej twarzy. Nie mam mu nic do zarzucenia.
  • Bell – Skin 2 skin rouge – ten z kolei ma wykończenie lekko satynowe. Kolor jest to idealnie dobrany do mnie, że używam go namiętnie i często, za każdym razem się uśmiechając. Sięgam po niego, żeby poprawić sobie humor – i za każdym razem mu się to udaje. Róż – czarodziej.
  • p2 – Catch the Glow – go for glow blush – 020 beach fever – róż, który spodobał mi się u kogoś na blogu (przepraszam, niestety nie pamiętam...), ale jakoś nie chciało mi się iść do DM, potem byłam ale stwierdziłam, że prawie 5 euro to jednak za dużo, jak na coś czego mam w nadmiarze, a jeszcze potem byłam znowu i co – mama mi kupiła, był na wyprzedaży, ja mam jednak zmysł złotówy :D W każdym razie – róż jest przepiękny ! Wystarczy tylko on na policzkach, nic więcej już nie trzeba. Niesamowicie się mieni, jest może odrobinę miedziany, baardzo mocno napigmentowany.
  • uma cosmetics – rouge powder - 02 romantic rose – a ten róż przywiozłam sobie jako pamiątkę z Pragi :D firmy nie znam, pierwszy raz widziałam na oczy, półka cenowa dość niska. Żałuję, że nie kupiłam więcej produktów tej marki ! To jedyny róż w takim odcieniu, zimnego różu, w mojej kolekcji. Bardzo dobra jakość ! Pigmentacja świetna, długo się utrzymuje, pasuje prawie do każdej urody. Czego chcieć więcej ?
  • H&M – Make Me Blush – 15 Bronze – bardzo podobny do różu p2, ten jest jednak delikatniejszy. I dzięki temu bardziej codzienny. Wykończenie lekko satynowe, nie błyszczy się mocno, ale też nie jest to mat. Mi takie kolory jedynie lekko podkreślają policzki, to dobry róż jak chcę uzyskać delikatny, niedbały efekt.
Catrice – moja kolejna, nowa miłość. Nie wiem jak mogłam kiedyś nie zwracać uwagi na kosmetyki tej marki.. Jak sobie pomyśle ile świetnych limitek mnie ominęło, to szlag mnie trafia. Na szczęście jeszcze wiele przede mną, a znając życie w końcu się powtórzą, może w innych opakowaniach :D
  • Cartice – Limited Edition – Rocking Royals – Multicolour Blush – C01 Punk Up The Royals – kolejny łup z wyprzedaży, tym razem z przejazdu przez Ciechanów (wymusiłam postój, haha, miałam nosa, że warto). Z tym, że ten jest naprawdę mocno napigmentowany. Trzeba z nim postępować bardzo ostrożnie. Chyba, że chcecie wyglądać jak Matrioszka :D Z doświadczenia, mówię wam dziewczyny, na niego trzeba uważać. Jest strasznie mocny, ale dzięki temu dobry na wieczorne wyjścia.
  • Catrice – Limited Edition – Une, Deux, Trois – Defining Duo Blush – C04 Meet Rosy – przyjemny dzienniaczek. Pasuje każdemu i do wszystkiego. Delikatny, subtelny efekt. Ale kości policzkowe są ładnie podkreślone, idealnie do szkoły, czy pracy.
  • Catrice – Multi Colour Blush – 060 Strawberry Frappucino – dobra dla bladziochów. Przy mojej, ciemniejszej karnacji muszę się naprawdę namachać pędzlem, żeby było go widać.

Moja historia z essence wygląda praktycznie tak samo jak w przypadku Catrice. Po Essence często chodzę do naszych zachodnich sąsiadów, mają tam o wiele bogatszą ofertę i jeszcze niższe ceny.
  • essence – Beach Cruisers – blush – 01 I love summer break – kolejna pamiątka z Pragi (nie jestem chyba do końca normalna), cóż nie wiedziałam, że akurat ta będzie dostępna w PL, pewnie jakbym nie kupiła, to nigdzie nie mogłabym dostać, szczęście głupca. A ten róż jest boski, dzięki niemu stwierdziłam, że uwielbiam korale na policzkach, szczególnie latem. Jest cieniowany dzięki czemu może uzyskać tak naprawdę 3 różne efekty, ja najczęściej po prostu mieszam wszystkie razem. Jak jeszcze gdzieś go dorwiecie, to warto go wypróbować.
  • essence – Beauty Beats – blush – 01 Groupie at heart – niestety nie przeżył przeprowadzki, ale i tak go nie wyrzucę :D Właściwie to ja go nawet nie chciałam mieć ze względu na to, kto sygnował tą serię, ale jak śmignęłam nim po ręce w sklepie, wiedziałam, że on musi być mój ! Ale z tym także trzeba uważać, chyba mam jakieś ciągoty do mocnych róży, którychy trzeba się bać :D
  • essence – Viva Brasil – blush – 01 I love Brasil – kolejny mocny właśnie z limitki nie dostępnej u nas, tak mnie urzekły, że musiałam wziąć oba. I nie żałuję, obecnie rzadko po niego sięgam, pewnie będzie lepszy na zimniejsze miesiące
  • essence – Viva Brasil – blush – 02 Destination : Sao Paulo! - jeden z mocniejszych, efekt Królewny Śnieżki, jak malowany :D, ale i tak go uwielbiam, będzie mój na zawsze ^^
Nareszcie to koniec. Mam nadzieje, że ktoś dobrnął do końca :D
Niedługo kolejna część, jak znów uda mi się dorwać internet ;/

Pozdrawiam,
Trzymajcie się W. :*

wtorek, 8 lipca 2014

Pustaczki / projekt denko czerwiec !

Czasu na chodzenie po sklepach w tym miesiącu nie miałam, ale na zużywanie na szczęście czasu ani ochoty mi nie zabrakło ;)
A to zaowocowało, kolejną, dość sporą porcją śmieci :D Zresztą, sami zobaczcie :

Kolorówka :

- Catrice - Quick Dry & High Shine Top Coat - swego czasu mój ulubieniec, teraz trochę mi się znudził, zużyłam już w końcu 3 buteleczki. Paznokcie się pięknie błyszczą, a lakier szybciej wysycha. Nie odbija się pościel, włosy, czy to co tam mamy w zwyczaju :D Obecnie mam nowego ulubieńca (Miss Sporty), ale ten kupię ponownie
- Catrice - Made to Stay - Inside Eye - 010 In the Mood Fot Nude - wiele osób się nim zachwyca, a dla mnie to nic szczególnego, ot taki sobie produkt zbędny. Nie zauważyłam żeby powiększał mi optycznie oko, poza tym szybko się ścierał i zostawiał dziwne, nieestetyczne ciapki na linii wodnej. Nie kupię ponownie
- Catrice - Eyebrow filler - kolejny ulubieniec ! Dla mnie ideał. Dobrze trzyma włoski, nadaje delikatny kolor, dzięki czemu zaoszczędzamy czas przy porannym makijażu. Kupię ponownie, nawet już kupiłam
- Beauty Diamond - Brilliant Effect - nail polish - właściwie to nie mój lakier, tylko mojej mamy - używała go tylko na paznokcie u stóp, mi też parę razy się zdażyło jak ją odwiedziłam. Ale nic szczególnego, więc nie kupię ponownie


- Balea - Farbglanz Spulung - Blutorange + Moringa  – z tego duetu, jaki zużyłam, odżywka była o niebo lepsza. Włosy dobrze się rozczesywały, nie były obciążone, ale o przedłużeniu czy w jakikolwiek sposób podkresleniu koloru /farby na włosach absolutnie nie moge powiedziec. Nie kupię ponownie
- Farbglanz Shampoo – Blutorange + Moringa – szampon perłowy – czego nie zauważyłam w sklepie, bo nie mam zwyczaju otwierania opakowań. Ale chyba jednak, z bólem, muszę go nabyć, bo szampon owszem, kosztuje grosze, ale szkoda mi go było wyrzucić, mam taką zasadę, którą łamię bardzo rzadko, że jak coś mi nie podpasuje to wyrzucam. A używać go było prawdziwą katorgą – włosy tłuste już tego samego dnia, którego je umyłam, czego nienawidze. Nie kupię ponownie
- Green Pharmacy – Szampon do włosów tłustych u postawy i suchych na końcach – lubię szampony GP. Naprawdę, podobają mi się ich ziołowe zapachy, są przezroczyste więc nie obciążają, serio, lubię je. Ale ten szampon nie różnił się dla mnie niczym od innych wersji. Kupię ponownie, bo dla mnie są ok, ale ten, ze tak powiem tyłka nie urywa


- Yves Rocher – appricot friuty scrub – co pierwsze rzuca się w oczy i w nos w zasadzie – przepiękny morelowy zapach, oraz struktura – jest to żel taki trochę jakby satynowy, perłowy z drobinkami, zdaje się jest to zasługa pudru z moreli. Ale najważniejsze jest tu działanie – o! I to jest to ! Tak cudownie oczyszcza skórę, że aż piszczy podczas zmywania! Mój ideał jeżeli chodzi o peelingi do twarzy. Myślę, że po zużyciu zapasów zostanę z nim na dłużej. Kupię ponownie
- Yves Rocher – Tradition de Hammam – maska do twarzy i włosów – do włosów użyłam tylko raz (zresztą jest za droga i za mała, żebym ją do tego celu używała), ale nie zauważyłam specjalnych rezultatów, dlatego z chęcią przeniosłam się z nią tylko na twarz. Maseczka trochę śmierdzi, to pewnie zasługa olejku arganowego, ale to nie jest jakiś wielki problem, zapach ulatnia się i na twarzy go nie czuć. Za sprawą glinki śmieszne zasycha na twarzy – dlatego pewnie producent zaleca trzymać ją krótko, ja oczywiście się postawiłam, trzymałam często nawet pół godziny, spryskując tylko co jakiś czas woda termalną. Co do działania – jakieś tam oczyszczenie i drobne nawilżenie było ale to nie to, czego spodziewałabym się po maseczce za 50zł. Nie kupię ponownie
- bebeauty – płyn micelarny – cud, miód i orzeszki. Wszyscy już niemalże go znają, większość uwielbia – ja uwielbiam. Mój makijaż zmywa bez zarzutów, do tego jest śmiesznie tani i powszechnie dostępny. Będę go kupować, do kiedy będą go produkować, a używać na zmianę z czymś innym, tylko dlatego, że po prostu w innym wypadku mi się znudzi. Kupię ponownie
- Pollena – Biały Jeleń – żel do mycia twarzy z oczarem wirgilijskim – [RECENZJA] - o wiele lepszy od swojego „zielonego” brata, bo nie wysuszał skóry. Ale nie kupię ponownie, jest zbyt rzadki, a przez to niewydajny


- Isana – Winter Dusche – Cranberry & Weisser Tee – jaki był szał kiedyś na ten żel ! Doskonale to pamiętam, nigdzie nie można go było dostać. Dlatego jak już na niego trafiłam, zrobiłam zapas, bo zapach nieziemski. Zupełnie „nie zimowy” jak dla mnie. Nie rozumiem dlaczego nie wszedł do stałej oferty, ale cóż, zapas jest więc płakać póki co nie będę, mam chyba jeszcze jeden gdzieś upchnięty :D Żele Isany są jednymi z moich ulubionych – głównie ze względu na cenę, przyznaję, ale i zapachy mają bardzo ciekawe, niestety głównie właśnie te z limitowanek. Są wydajne, nie wysuszają jakoś strasznie skóry, dlatego też się na nie decyduje. Kupię ponownie, niestety już nie ten zapach
- Perfecta – żel pod prysznic peelingujący – gruboziarnisty – [RECENZJA] - dużo lepszy od swojego drobnoziarnistego brata, bo przynajmniej peelingował coś tam. Ale zapach, tak mniej więcej od połowy opakowania, był po prostu nie do wytrzymania ! Śmierdział starym, palonym plastikiem !! W życiu nie kupię ponownie !
- Radox – Soothe - zapach cudo ! Rozpieszczał mnie, zdecydowanie, w zimniejsze dni ;) Kocham wanilię pod każdą postacią ;) Dla tych, którzy jednak za nią nie przepadają – nie jest aż tak intensywna. A sam żel – dosyć gęsty, opakowanie z silikonowym zaworkiem, wić nie było wszystko ufajdolone. Żel jak żel, mył, ładnie pachniał. Kupię ponownie

- Balea – Splashy Kiwi – Bodylotion – od kiedy powiedziałam, że więcej nie kupię tych badziewnych balsamów od Balea, coraz bardziej mi się podobają :D Szybko się wchłania, nawet dobrze nawilża, tylko jest niewydajny. Takie opakowanie starcza mi mniej więcej na 2 tygodnie, co nie przemawia za bardzo na jego korzyść. Zużyję jeszcze to co mam z ogromną przyjemnością, ale nie kupię ponownie
- Synergen – Balsam deo roll-on – ma fajny zapach – i to tyle dobrego co mogę o nim powiedzieć. Ale cóż cudów się po nim nie spodziewałam. Oczywiście o żadnej ochronie przed potem, nawet przed przykrym zapachem w ciągu dnia nie ma, w tym przypadku, mowy. Nie kupię ponownie
- Balea – Deo roll-on – Pitaya – właściwie to mogę o nim powiedzieć tyle co o jego poprzedniku. Nie kupię ponownie
- Dove – purely pampering – with shea butter and warm vanilla – balsam o zapachu iście zimowym, ale przecież było trochę zimnych dni, otulał mnie wtedy swoim zapachem. Balsamy Dove lubię, ale się nimi nie zachwycam, kupuję tyko jak naprawdę jest okazja, są zdecydowanie za drogie jak na to co robią i spokojnie mogę znaleźć dla nich zastępstwo, o wiele tańsze. Nawilżenie w miarę – ale to nie jest nic czym można by się zachwycać, nie wchłania się zbyt szybko, i to jest kolejny jego mały minusik, ale na szczęście nie oblepia ciała. Być może kupię ponownie, przy jakiejś okazji cenowej

- Ziaja – Sopot – krem pod oczy – kremy pod oczy Ziaja bardzo lubię, ale zawsze kupowałam Kozie Mleko, ewentualnie Oliwkę. Postanowiłam spróbować czegoś innego. No i spróbowałam, co oczywiście nie wyszło mi na dobre. Krem strasznie rzadki, dla mnie nie było praktycznie wcale nawilżenia. Nie kupię ponownie
- Evitte – Natural Care – przeciwzmarszczkowy krem na noc – przeciwzmarszczkowy haha, dobre ! Nie miał w składzie nic, co chociaż odrobinę mogło by go zakwalifikować na krem przeciwzmarszczkowy. Dla mnie zwykły krem nawilżający – nie kupię ponownie.
- Beyonce Pulse – nic ciekawego i nawet zapach za bardzo mi się nie podobał, ale dostałam go przy jakiejś drobnej okazji, to zużyłam. Jak to produkty tego typu – pachnie tylko przez chwilę, może odrobinę dłużej na ubraniach, ale to wszystko. Nie kupię ponownie
- Fruttini – Lychee Vanilla – body spray – ta mgiełka mnie zaskoczyła – intensywnością zapachu i długością jego utrzymywania się. Psiknęłam się rano – czułam jeszcze wieczorem. Super mgiełka za grosze (dostępna chyba tylko w Naturach, o ile się nie mylę). Bardzo fajna do odświeżenia w ciągu dnia, czuć od niej przyjemny chłodek. Kupię ponownie
- Colgate – Total – advanced clean – jakby to rzec, nie urzekła mnie. Nie kupię ponownie

No, to tyle moich comiesięcznych śmieci ;) A wam, dużo udało się zużyć w minionym miesiącu ? 

P.S. Nie mam internetu obecnie niestety, dopadam go w pracy, dlatego może być chwilowa przerwa w dodawaniu postów ...

Pozdrawiam,
Trzymajcie się W. :*
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...